W lecie siedzę w domu, w zimie siedzę w domu. To ze skąpstwa? Nie. To właśnie dlatego, że bardzo lubię podróżować i lubię mieć wakacje.

W dzieciństwie nie wyobrażałam sobie lata bez wakacji nad morzem ani zimy bez ferii w górach. Moi rodzice składali wnioski urlopowe, rezerwowali pobyty w Wojskowych Domach Wypoczynkowych, wymieniali się ze znajomymi opiniami o tych, do których lepiej nie jechać, a które są polecane. Potem była całodzienna podróż wypakowanym po dach maluchem i dwa tygodnie rozrywek. O ile pogoda sprzyjała.

Jako osoba dorosła, staram się nie traktować wakacji jak kolejnej rzeczy na liście do załatwienia. Chcę, żeby te kilka-kilkanaście dni było świętem. Żadnej pracy, żadnych stresów. Dlatego na pytanie „dokąd jedziecie na wakacje” odpowiadam, że donikąd. Nie kupuję nam wycieczki do egzotycznego kraju, nie biorę all inclusive z drinkami z palemką, nie rezerwuję pokoju w nadmorskim pensjonacie.

W weekend byłam w Sopocie – odwoziliśmy mamę na jej wakacje. Po przyjeździe i zakwaterowaniu w hotelu, poszliśmy na obiad. Od razu mówiłam, że tylko „Bulaj” – byliśmy tam jakiś czas temu z kolegą i restauracja zrobiła na nas doskonałe wrażenie. Tym razem ledwo udało się znaleźć stolik dla trzech osób. Tego, na co mieliśmy ochotę, jednak nie było w kuchni, mimo że w karcie nie było żadnej adnotacji. Po paru minutach zwolniliśmy stolik i poszliśmy do jednego z sezonowych lokali, takiego zwykłego, bez obsługi kelnerskiej. Zamówiłyśmy z mamą obiad i zaczęłyśmy czekać. Mimo że standardowy czas oczekiwania miał wynosić około 40 minut, dopiero po 50 minutach wywołano mnie do odbioru dań. Gdzieś w międzyczasie zapłaciłam za nie kartą. Dwie panie za ladą uwijały się jak w ukropie – kolejka liczyła co najmniej 10 osób, z czego połowa to cudzoziemcy. Nie czekałam na paragon i potwierdzenie z terminala, wróciłam do stolika. Zjedliśmy szybko, bo byliśmy już bardzo głodni, poza tym na nasz stolik czaiła się już kolejna rodzina.

Wniosek z tego obiadu jest taki, że nad morzem jeszcze nie zaczął się sezon, a restauracje już nie wyrabiają z ruchem. Gości są setki, każdy ma ochotę zjeść coś smacznego, ale o ile 3 dorosłe osoby mogą poczekać prawie godzinę, to głodnemu dziecku będzie trudno wytłumaczyć, ile ma czekać. Jasne, mogę jechać do Sopotu, który tak lubię, wynająć mieszkanie przez airbnb i gotować na własną rękę, ale co to za wakacje, jeśli mam chodzić na zakupy i stać w kuchni?

Gdybyśmy mieli z Markiem dziecko, pewnie byłoby inaczej, bo trzeba byłoby korzystać z dni wolnych od szkoły albo organizować krótsze wyjazdy w trakcie roku szkolnego. Ale nie mamy dziecka – i dlatego możemy dopasować nasz kalendarz urlopowy do naszych potrzeb. Wakacje są ważne i nie chcę się ich pozbawiać – ale nie chcę robić tego na siłę. Nie wyjadę w lecie do Sopotu, ale za to zrobię sobie kilka wolnych dni, które spędzimy z Markiem w domu, może wyjedziemy w środku tygodnia za miasto, a może pójdziemy na Nocny Market w czwartek (od 1 czerwca działają od czwartku do niedzieli!). Czas wolny trzeba celebrować, wakacje nie są czymś oczywistym i tak trzeba do nich podchodzić. Po to, żeby dobrze się bawić, żeby stworzyć piękne wspomnienia (i posty na Instagrama, to też jest przyjemne) i żeby odpocząć.