Parę dni temu w blogu Ania Maluje trafiłam na ciekawy fragment tekstu – o tym, jak Ania szuka miejsca, gdzie mogłaby postawić dom. I czego się dowiedziała w urzędzie gminy. Natchnęło mnie to do pewnych przemyśleń.

Ania pisze:

Miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego pozwala na działkach budować domy o bardzo jasno sprecyzowanych parametrach. O ile rozumiem kwestie bezpieczeństwa i kąty nachylenia dachu, o tyle jeśli na własnej działce mogę pobudować dom i muszę wybrać jeden z trzech proponowanych kolorów elewacji, to chyba coś się komuś popie.. pomieszało. Myślałam że komunizm już dawno za nami i czasy kiedy wszyscy musieliśmy iść równo w przeciętność i ponurość już minęły.

Moim zdaniem takie podejście gminy do nowopowstających budynków to błogosławieństwo, a nie zmora. Dlaczego? Dlatego, że Polska jest przepiękna, o ile nie patrzy się na architekturę ani na wszechobecne billboardy. Z tymi drugimi gminy radzą sobie przy pomocy ustawy krajobrazowej, ale co z sytuacjami, kiedy obok dworku polskiego (na działce wielkości chusteczki) ktoś stawia nowoczesny, minimalistyczny budynek? Wygląda to koszmarnie.

Żeby nie było, że opieram się na jakichś przypadkowych obserwacjach: mieszkam w Warszawie, na osiedlu domów jednorodzinnych. Czy raczej: kiedyś były jednorodzinne, teraz bywa z tym różnie. Do niedawna można je bowiem było rozbudowywać – plan zagospodarowania przestrzennego został uchwalony dopiero niedawno, dzięki czemu ulica pełna jednakowych domów o planie litery L zmieniła się nie do poznania. Są baszty, są kolumienki, są ogrodzenia a to niskie, a to wysokie, a to z siatki, a to z prętów. Kute tralki z motywami kwiatowymi, pomalowanymi dla pewności na czerwono (kwiaty) i zielono (łodygi)? Proszę bardzo. Jak to wygląda?

Właśnie tak. Dlatego, że wszyscy uwierzyli, że „wolnoć Tomku w swoim domku” dotyczy także wyglądu danego domku. Nic bardziej mylnego. I nie jest to poddawanie w wątpliwość czyjegoś gustu. Lubisz styl dworkowy, kolumienki, klomby kwiatowe? Świetnie. Ale czy nie mieszkałoby Ci się lepiej obok domu w podobnym stylu, w podobnej kolorystyce, a nie obok klocka w stylu modernistycznym z wykostkowanym podjazdem przed domem? I odwrotnie.

Narzekamy na koszmarki architektoniczne, wyśmiewamy je na Facebooku. Nie jestem świętsza, sama ze zdumieniem przyglądam się potworkom, prezentowanym na Polisz Arkitekczer czy A po co mi architekt wnętrz. Dlaczego więc dziwi nas, kiedy wprowadza się zasady, mające przeciwdziałać ich powstawaniu? I nie, to nie jest tak, że dziś dozwolone są kolory biały i beżowy, a za rok „każą” przemalować domy na majtkowy róż i jadowitą zieleń. To tak nie działa. Jeśli marzysz o domu w kolorze jadowitej zieleni – na pewno znajdziesz okolicę, gdzie nie ma tego rodzaju obostrzeń. Ale na nowych osiedlach coraz częściej zasadom podlega kolor kostki przed domem, kolor markizy nad tarasem czy wygląd drzwi wejściowych. Dom to spora inwestycja, dla większości z nas na całe życie – po co więc upierać się na barokowe wzory na osiedlu prostych, piętrowych domów, po co wieszać na elewacji stylizowaną na retro lampę, jeśli nijak do całości nie pasuje? Spójne, jednolite osiedla to nie komunistyczny wymysł, o czym pisała Ania, raczej klasyka spotykana na całym świecie. Całe ulice podobnych domów nie są szykanowaniem naszej wolności. Są jednym ze sposobów na dobre, spokojne życie, bez wojen podjazdowych z sąsiadami. A czy nie tego sobie wszyscy życzymy?

Na zdjęciu – kanadyjski Quebec, zdjęcie: Dennis Adams.