Po co komuś oliwa za 325 zł i czy naprawdę jest lepsza niż ta z dolnej półki? Uwierzcie mi na słowo – jest różnica.

Oliwa z oliwek trafiła do polskich kuchni gdzieś po transformacji ustrojowej. Przedtem smażyło się na smalcu czy margarynie, a sałatę podawało w najlepszym przypadku ze śmietaną. Kuchnia śródziemnomorska, z jej oliwą, oliwkami, parmezanem, mozzarellą i suszonymi pomidorami była w Polsce nieznana na szerszą skalę. W książce kucharskiej („Kuchnia Polska”, rok wydania 1957!), którą odziedziczyłam po cioci, oliwa z oliwek nie jest wspomniana ani razu – jest smalec, masło, margaryna, ceres (czyli tłuszcz z oleju palmowego) i olej.

W naszych czasach oliwa z oliwek to już składnik, bez którego trudno się obejść. Są wersje smakowe, oliwy o delikatnym smaku, oliwy naturalnie mętne. Kupowanie oliwy to zwykle element wyjazdu do Hiszpanii, Grecji czy Włoch – i jeden z powodów, dla których warto jechać na takie wakacje samochodem, bo można potem zapakować go po dach lokalnymi produktami. Moje koleżanki regularnie zamawiają oliwę, oliwki i świeże owoce od lokalnych dostawców, np. dzięki InCampagna. Ja zwykle poluję na okazje – tzn. oliwę extra virgin, nie z wytłoczyn, z jednego kraju (a najchętniej z jednego regionu). Jeśli trafię taką w dobrej cenie, kupuję od razu kilka butelek – jak dotąd nigdy nie miałam problemu z nadmiernie gorzką oliwą. Wszystko dlatego, że co roku robię suszone pomidory i schodzi do nich sporo oliwy – ale nic się nie marnuje, bo oliwa spod pomidorów doskonale nadaje smaku sałacie, nadaje się też do marynowania mięsa.

Co w takim razie robię z oliwą za 325 zł? To co prawda cena za litr, ale nadal jest to sporo – za butelkę 250 ml płaci się ponad 80 zł. Pierwszy raz styczność z oliwą wędzoną z Castillo de Canena miałam w lutym, na Majorce. Podano ją podczas wieczoru z tapasami i mimo tego, że na stole stały wędliny, podawano steki prosto z grilla i patatas bravas, to uznałam, że zasadniczo ta oliwa i kawałek chleba w zupełności mi wystarczą. No dobrze, wino też.

Następnego dnia na śniadaniu zobaczyłam tę oliwę w sprzedaży. 20 euro za butelkę?! Ale trudno, raz się żyje, a smak wędzonej oliwy jest wyjątkowy. Dymny, bardzo wytrawny, nadaje smaku kawałkowi bagietki, sprawia, że sałata nie jest tylko zieleniną, ale luksusowym posiłkiem. Wystarczy łyżka, żeby zmienić zwykłe danie w dzieło sztuki.

I właśnie w zeszłym tygodniu zużyliśmy resztkę – Marek zrobił sałatę z wędzonym łososiem, do której ta oliwa też doskonale pasuje. Wiedziałam już, że jak tylko się skończy, kupię następną butelkę – okazało się bowiem, że delikatesy Frisco mają w ofercie kilka wariantów oliwy Castillo de Canena, w tym właśnie oliwę wędzoną. W międzyczasie oliwą zachwyciła się mama Marka, a podczas kolacji z przyjaciółmi, namówiłam na nią kolejne dwie osoby. W niedzielny poranek przeklikałam się przez stronę Frisco, domówiłam jeszcze parę drobiazgów i zamówieniem na 4 butelki oliwy wędzonej wyzerowałam zapasy sklepu.

Za 80 zł kupiłabym pewnie ze 2 litry całkiem dobrej oliwy albo litr naprawdę wybitnej. Ale nie byłaby to oliwa wędzona, a na pewno nie TA oliwa wędzona. Jej smak przypomina mi o niespodziewanym weekendzie na Majorce. Na razie nie wybieram się na kolejne wakacje tam, ale oliwę będę kupować. Mimo że kosztuje 325 zł (za litr).

Życie dopisało post scriptum do tego tekstu – dostawa przyszła, zapłaciłam… po czym okazało się, że zamiast 4 butelek, dostałam 3. Frisco.pl zwróciło pieniądze, ale mam niesmak do zakupów u nich – mimo że kupowałam niejeden raz i zawsze byłam bardzo zadowolona. Zawsze pozostaje niemiecki Amazon.