Pamiętam, jak wyjeżdżające za granicę koleżanki kupowały „coś” z Body Shopu, zwykle masła do ciała. Te 20 lat temu nie wiedziałam, czy marka kiedykolwiek pojawi się w Polsce, bo nasz rynek kosmetyczny wyglądał zupełnie inaczej. W międzyczasie ruszyło Allegro i import prywatny – kosmetyki The Body Shop były drogie, ale popularne. Przyznam, że mniej mnie interesowała historia założenia marki i tego, co dalej się z nią stało, bo dla mnie najważniejsze są kosmetyki. Podczas kilku wycieczek zagranicznych kupiłam na próbę to i owo – szampony, odżywki, masła do ciała, no i piankę do twarzy z wyciągiem z drzewa herbacianego.

Dobrą dekadę później jest to kosmetyk, do którego zawsze wracam, chociaż w międzyczasie znalazłam kilka bardzo dobrych pianek do mycia twarzy. Na końcu jednak pianka do twarzy Tea Tree Oil The Body Shop jest dla mnie najlepsza, jak chodzi o kombinację działania, wydajności i zapachu. Zapach olejku herbacianego jest specyficzny, bardzo „apteczny”, ale wolę go od każdego innego – Marek też, bo pianki używamy oboje. To dla mnie pierwszy kosmetyk rano: zaczynam dzień pod prysznicem, myjąc twarz właśnie tą pianką. Mimo tego, że dobiegam czterdziestki, nadal mam skórę mieszaną, z tendencją do przetłuszczania się w strefie T, więc ta pianka jest idealna. Nie ściąga, nie wysusza, odświeża. Jeśli maluję się danego dnia, to demakijaż robię olejkiem, ale potem wolę przemyć jeszcze twarz pianką The Body Shop. Potem tonik albo moje ostatnie odkrycie, Maskimizer Origins (napiszę o nim osobno, bo zasługuje na dłuższą opinię), serum, krem, etc.

Poczytałam recenzje w internecie i wynika z nich, że wielu osobom polecono ten kosmetyk jako środek przeciwko trądzikowi. O ile zgadzam się, że pianka do twarzy Tea Tree Oil The Body Shop może lekko złagodzić niedoskonałości i świetnie oczyszcza skórę, zapobiegając powstawaniu wyprysków, to nie jest to środek antytrądzikowy jako taki. Z mojego doświadczenia – cokolwiek poza okazjonalnym pryszczem, który można posmarować olejkiem z drzewa herbacianego (ale nie pianką z tym olejkiem!) warto skonsultować z dermatologiem. Ja tak zrobiłam w czasach liceum, kiedy na twarzy pojawiały mi się ropne wypryski, podskórne cysty i koszmarne, czarne zaskórniki. Leczenie trwało kilka miesięcy, nie było szczególnie przyjemne, ale uważam, że to dzięki niemu nie mam teraz żadnych blizn po trądziku.