Pierwszą decyzją, jaką podjęłam, kiedy prawie 10 lat temu kupowaliśmy i remontowaliśmy dom, była płyta indukcyjna w kuchni. Wtedy było to coś stosunkowo nowego, postrzeganego jako drogie w obsłudze – trzeba było bowiem kupić nowe garnki. To nam nie przeszkadzało, bo i tak planowaliśmy zakupy. Moja mama w ramach prezentu na nowy dom ufundowała mi BARDZO drogie jak na owe czasy garnki marki Berndes. Niestety, w kilka miesięcy po kupieniu poszczególne elementy kolekcji zaczęły się psuć – spód garnków i patelni pokryty był czymś w rodzaju siatki, która zaczęła odstawać. Stoczyłam bardzo nieprzyjemną bitwę z polskim dystrybutorem, odzyskałam wpłaconą za garnki kwotę i stwierdziłam, że teraz zamiast Mercedesa, kupię coś bardziej przystępnego cenowo.

Cały problem polegał na tym, że uparłam się na garnki w kolorze czarnym, które nadawałyby się do zmywarki. Dlaczego do zmywarki, nie muszę chyba wyjaśniać – nie po to mam to przydatne urządzenie, żeby rujnować sobie manicure i skórę rąk, pucując garnki i patelnie ręcznie. A dlaczego czarne? Dlatego, że najpopularniejszą alternatywą są garnki w kolorze srebrnym, na których widać każdy zaciek. Wiem, bo mam też kilka takich garnków.

Nie pamiętam już, kto podpowiedział mi, żebym udała się do sklepu Irmar w Warszawie na Świętokrzyskiej. W każdym razie, poszłam tam i wyszłam z całym kompletem garnków, do tego z jakimiś dodatkowymi rondlami, patelniami i pokrywkami. Wszystko niemieckiej marki Elo. To było siedem lat temu, a garnki wtedy kupione nadal mi służą! Po jakichś trzech latach wymieniłam patelnie – to ich używam najczęściej, bo służą mi i do smażenia, i do podgrzewania wielu potraw, więc nic dziwnego, że potrzebne były nowe.

Minęły kolejne 3 lata i znów wymieniam patelnie. Postanowiłam też dokupić mniejszą, o średnicy 20 cm – taką w sam raz na jajecznicę z pomidorami dla mnie samej, bo Marek zdecydowanie odmawia tej wersji. Byłam znów w sklepie Irmar na Świętokrzyskiej. Co prawda dowiedziałam się, że Elo nie robi w tej serii mniejszych patelni, ale znalazłam je na stronie dystrybutora i udało się je zamówić w sklepie, mailem. Przyznaję, panowie umiarkowanie ogarniają internet – sama musiałam się upewnić, że zamówienie jest już gotowe, ale kiedy pojawiłam się w sklepie, wszystko na mnie czekało. Dokupiłam jeszcze deskę do krojenia, podyskutowałam o naczyniach do zapiekania i pozornej wyższości Le Creuset nad innymi, do domu wróciłam z zakupami.

Podejrzewam, że podstawowy zestaw garnków w IKEA da się kupić sporo taniej – już za 200 zł można mieć 2 garnki, rondel i patelnię, ale w tym niefortunnym kolorze srebrnym. Jeśli to Ci nie przeszkadza, pewnie będziesz zadowolona. Ja jednak lubię kupować nową, podobną lub jednakową wersję produktu, kiedy stary egzemplarz się zużyje. A niestety, IKEA coraz częściej zaskakuje mnie wycofaniem lub zmianą produktów, które lubię. Dlatego moje talerze, widoczne na zdjęciach, są coraz bardziej porysowane – nie mogę już kupić identycznych, nowych w IKEA, bo tej serii nie ma już w tym kolorze i kształcie.

Czy warto wydać więcej na garnki niż niezbędne minimum? To zależy. Ja mam otwartą kuchnię – kiedy goście przychodzą, patrzą się na wszystko, co mam w kuchni, w tym na stojące na płycie garnki. Dlatego czarne, estetyczne garnki to nie tylko moja fanaberia, ale też pewnego rodzaju wymóg. Jest też inny argument – kupując w sklepie Irmar, wspieram małe sklepy. IKEA da sobie radę bez mojego wsparcia, a nieduży sklep w ciągu na Świętokrzyskiej na pewno docenia pieniądze, które zostawia tam każdy z klientów. Poza tym, właściciel sklepu naprawdę dobrze zna się na tym, co sprzedaje, uczciwie doradza i odradza, a to też ważny czynnik decydujący o zakupie w tym, a nie innym miejscu.