I ty też powinnaś przemyśleć, czy warto je kupować.
Produkty dietetyczne pojawiły się w Polsce już jakiś czas temu. Niskotłuszczowe mleko, sery, czekolada „20% kalorii mniej” – to tylko początek. Potem do sprzedaży trafiły niskokaloryczne i niskowęglowodanowe makarony, sosy, dżemy i sama nie wiem, co jeszcze.
Dziś na obiad zrobiłam makaron z pesto, kurczakiem i cukinią. Sos, mimo że użyłam gotowego pesto, był naprawdę bdb, ale niskowęglowodanowy makaron, który kiedyś skądś dostałam, smakował jak lekko namoczona tektura. NIGDY więcej tego wynalazku nie kupię. Było to już któreś z kolei podejście do tego typu produktów – próbowałam i kilku typów makaronu (jedyny znośny to orzo), i sosów, i majonezów… To w niczym nie przypomina normalnego jedzenia. Nie wygląda, nie pachnie, nie smakuje jak coś, co umiem przygotować w kuchni. Nawet jeśli nie zawiera kalorii, to nie chcę mieć z tym nic do czynienia.
Nie jestem specjalnie towarzyska, ale jakiś czas temu usiłowałam na Wizażu uczestniczyć w wątku o diecie South Beach. Niestety, słabo mi to szło, bo nigdy na serio nie wkręciłam się w Wizaż, wzdrygam się na widok posta w 3/4 składającego się z emotikonek i generalnie jestem stara i mam za złe, jak mówi moja koleżanka Zuzanka. Ad rem: w wątku większość osób pisało o tym, co zjadło i ile czasu ćwiczyło, ale jedzenie było byle jakie, bez smaku, bez pomysłu, byle się zapchać. Za to desery… niekwestionowanym królem było ciasto fasolowe. Polega to z grubsza na tym, że miksuje się puszkę fasoli, trochę kakao, jakiegoś słodzika, zapieka to wszystko i tak powstaje ciasto udające brownie. Dziewczyny opowiadały sobie wzajemnie o tym, jak to zjadły pół blachy BEZKARNIE, bo przecież to fasola, haha.
No i tu moim zdaniem leży problem. Bo zdrowe odżywianie nie jest po to, żeby móc się nażreć do wypęku bez konsekwencji. Zdrowe odżywianie to umiejętne wybieranie tego, co się chce zjeść, dopasowywanie jadłospisu do potrzeb organizmu i do gustu każdej osoby. To też branie odpowiedzialności za swoje decyzje – chciałam zjeść porcję lodów, to ją kupiłam i zjadłam, nie piszę z tego powodu wpisu w blogu czy na forum, nie obiecuję publicznie, że zrobię 10 km na rowerku, 3 godziny ćwiczeń z YT i przez tydzień nie tknę węglowodanu.
Zdrowe odżywianie to nie jest sprint do mety. To jest trucht bez końca. Raz się porusza szybciej, raz wolniej, czasem się przystaje, żeby podziwiać widoki.
Wracając do tematu – produkty dietetyczne nie są złe same w sobie. Oczywiście poza tymi, które kosztem obniżenia zawartości tłuszczu zawierają więcej węglowodanów – bo to tak naprawdę niczego nie naprawia, raczej psuje całokształt. Ale produkty dietetyczne tak naprawdę sprawiają tylko, że jemy ich więcej – tak wskazują badania. Nie mówię tu tylko o bilansie kalorycznym, bo kaloria kalorii nierówna, ale o nawyku. O ile normalnego sera brie zjesz kawałek, bo jest pyszny, ale ile można, to niskotłuszczowego zjesz dwa razy tyle, no bo niskotłuszczowy. Poza tym, niskotłuszczowy brie smakuje jak plastelina. W ten sposób rozpycha się żołądek i uczy się, że można więcej. Czy nie lepiej zjeść mniej, ale lepszego, smaczniejszego sera?
Tak samo jest z pączkami, czekoladą i wszystkimi innymi słodyczami. Co roku koło Tłustego Czwartku w necie pojawiają się przepisy na tradycyjne pączki i faworki oraz ich pożal się boziu odpowiedniki – pieczone a nie smażone, z pełnoziarnistej mąki, z otrębami, bez cukru itd. Nie jestem święta, sama próbowałam piec dietetyczne ciastka, ale zawsze był to Ersatz. Poza tym, nie cierpię wyrabiać ciasta. Zamiast paskudzić w kuchni, bawić się w syrop z agawy, ksylitol, przeliczanie, jak to się ma do cukru, wolę iść do cukierni i kupić ciasto. Normalne, z cukrem, białą mąką i śmietaną. I tak nie lubię słodyczy, więc jadam je kilka razy do roku. Ale gdybym je bardzo lubiła – tak, jak lubię dobre sery – umiałabym je sobie dawkować.
Czyżby więc prawdą było, że najlepsza dieta to mniej żreć? W największym uproszczeniu – tak. Ale warto też zastanowić się, co się stawia na stół. Nie są dobre ani koszmarne sosy z fiksów, ani mrożona ryba w panierce, ani używanie ketchupu jako marynaty do mięsa z grilla. O tym jednak napiszę innym razem – dziś chciałam tylko powiedzieć, że produkty dietetyczne lepiej sobie darować, a zamiast tego skupić się na tym, jak, co i ile się je. Jedzenie nie ma być bezmyślną czynnością, zapychaniem się. Nie ma być też karą, zjadaniem czegoś niesmacznego, „bo zdrowe”. Jeśli chcesz zjeść kawałek ciasta, to je upiecz i zjedz. Ale jedną porcję, a nie pół blachy. I już.
Related posts
7 Comments
Comments are closed.
Cześć!
Mam na imię Ania. W moim blogu znajdziesz masę porad o tym, jak dobrze wybierać – tak, żeby było pięknie. Szukasz przepisu na obiad, chcesz zrobić udane zakupy, a może nie wiesz, jak rozpoznać podróbkę? Zapraszam!Masz pytania? Napisz do mnie:
ania@jestpieknie.pl
Mądre słowa. Lepiej zjeść dobrze ale mniej .
Dzięki 🙂
No po prostu znalazłam guru żywieniowe! 😉 Myślałam, że to, że mnie odrzuca od tego typu jedzenia to be i niedobrze ale teraz widzę, że trzeba wierzyć instynktowi. Dziwne że ja zjadając czasem kawałek kiełbasy czy zwykłą bułkę wyglądam lepiej niż niektóre koleżanki wiecznie na diecie i jedzące paprochy bez kalorii
Nie można się zmuszać – chyba, że się waży 300+ kg, wtedy warto jednak przemyśleć dotychczasowe wybory żywieniowe. Przy czym nie jestem też zwolenniczką hasła „piękna w każdym rozmiarze”, bo piękno (pojmowane subiektywnie) to jedno, a zdrowie (pojmowane obiektywnie) to drugie. Stawy kolanowe trudno się naprawia. Ale ponieważ doprawianie sałaty nie jest szkodliwe, to można zaplanować sałatę jako ostatni posiłek – ja tak robię. Tylko w piątki jest pizza 🙂 Ad rem: zdrowy rozsądek bardzo pomaga w planowaniu posiłków.
Święta prawda. Ja na szczęście mam jakieś naturalne blokady. Nawet jak mam przez chwile faze na np. ciastka to zjem raz, drugi a potem przez kilka miesięcy nie pamiętam o ich istnieniu. A co do piękna w każdym rozmiarze to znów wpuszczamy się w pulapke politycznej poprawności. Nikt mi nie wmówi, że podwójne półdupki, ocierające się o siebie uda i ociężały chód są piękne. Teraz wypada mówić że jest to ok ale nie jest bo te osoby wcześniej czy później trafiają do lekarza z powaznymi chorobami
Ja zawsze lubię sery, ale taki wieczór z serami robię raz na parę miesięcy. Potem stopniowo dojadam resztki, ale po odrobinie. Co do urody – to już rzecz subiektywna. Komuś może się podobać dziewczyna w rozmiarze 44, innemu nie. Statystycznie, każdy z nas na coś choruje albo zachoruje, ale nie ma sensu zwiększać tego prawdopodobieństwa 🙂
Sery to już sa dla wyczynowców 😉 Rozmiar 44 tez może byś piękny, to wszystko zależy od proporcji. Ja większośc swojego życia ważyłam 52-54kg przy wzroście 1,70 a jak przytyłam do 59-60 to czułam się masywna i ociężała, I tak też wyglądałam bo w proporcjach się coś zmieniło na niekorzyść. Ze zwiększaniem prawdopodobieństwa – jasne że tak. Przeżeranie się niezdrowym jedzeniem to tak trochę jak waleniem się młotkiem po głowie. Wcześniej czy później zaszkodzić musi 😉