Przez ostatni rok z kawałkiem wspierałam gastro ile mogłam, zamawiając do domu, ale zachciało mi się wyjść. Bardzo lubię Nocny Market, więc ich bardziej luksusowy projekt, czyli Neo(n) Bistro pop up pod gwiazdami skusił mnie od razu. Jak było?
Spis treści
Neo(n) Bistro pop up pod gwiazdami – lokalizacja
Centrum Warszawy to dobre miejsce – ale wszędzie są biurowce i hotele! Na szczęście jest też parking piętrowy przy Nowogrodzkiej / Parkingowej. Na ostatnim, odsłoniętym piętrze parkingu rozstawiono stoliki, DJkę, bar i kuchnię polową dla szefa kuchni Roberta Sowy i jego zespołu z restauracji N31.
Taka lokalizacja to ogromny plus, bo jest widowiskowo, ale w mailu od organizatora nie było żadnych wskazówek, jak dotrzeć na miejsce – a zakładam, że nie wszyscy wiedzą, co to za miejsce i jak tam wejść. My wjechaliśmy samochodem na przedostatnie piętro parkingu, po czym weszliśmy rampą na górę, co spowodowało pewne zaniepokojenie pani witającej gości.
Neo(n) Bistro pop up pod gwiazdami – jedzenie
Znałam oczywiście menu przed przyjściem na pop-up (a nawet przed wykupieniem miejsc). Pięć dań, do wyboru mięsno-rybnych albo wege, w tym deser – to średnia liczba pojawiająca się w menu degustacyjnych wielu restauracji. Oferowany był też wine pairing, ale z niego nie skorzystałam, wypiłam tylko kieliszek bardzo ciekawego pinot gris z Węgier.
Nawiasem mówiąc, młody sommelier był świetnym znawcą win i z przyjemnością słuchałam, o czym mówił, kiedy przyniósł wino do stolika.
Pierwszym daniem było sashimi z arbuza – najciekawsze wizualnie i smakowo danie, jakie nam podano. Zamarynowany w sosie sojowym płatek arbuza, podany z wasabi to bardzo ciekawe połączenie. O ile słyszałam o stekach z arbuza, to nie próbowałam robić z niego sashimi – ale to coś, co na pewno wypróbuję.
Oliwa szczypiorkowa widoczna na zdjęciu bardzo się musiała podobać szefowi kuchni, bo pojawi się w kolejnych daniach.
Drugim daniem był tatar – czy raczej coś o kształcie tatara, bo surowizny tam nie było. W wersji mięsno-rybnej tatar zrobiono z troci wędrownej, poddanej obróbce termicznej, podano go z jajkiem i czerwonym kawiorem (zapewne z łososia), a w wersji wege – z pieczonej papryki. Pieczona papryka zdominowała moje danie, mus z awokado niestety się schował. Oliwa szczypiorkowa, rozlana po talerzu, ładnie wygląda na zdjęciach, ale na smak nie wpłynęła.
Trzecim daniem w wersji mięsno-rybnej był dorsz z sosem beurre blanc z krewetkami, czarną soczewicą, solirodem i zielonymi warzywami. Znów piekielnie efektowne wizualnie danie, ale smak umiarkowany. Dorsz smaczny, duża krewetka bez zarzutu, ale czarna soczewica z sosem maślanym to nieładna wizualnie, szara breja. Znośna smakowo, ale giną w niej i soliród, i kawałki groszku cukrowego. Szkoda, bo słone i słodkawe smaki tych warzyw warto było wyeksponować.
Marek wybrał kopytka z kurkami (i po raz kolejny oliwą szczypiorkową jako ozdoba talerza!). Miały być też pomidory i groszek cukrowy, ale ten ostatni chyba zjadłam ja, z dorszem. Do tego masa startego sera Bursztyn. Zdaniem Marka – najsłabsze danie ze wszystkich, ciężkie, kopytka mączne, grzyby zamordowane duszeniem.
Czwarte danie to w wersji mięsno-rybnej wolno duszona cielęcina z kurkami i puree z kalafiora. Mięso bez zarzutu, smaczne, ale reszta bez ładu i składu.
W wersji wege dostałam gołąbki z sosem – według opisu to miał być pikantny sos curry, do tego nadzienie z soczewicy. W rzeczy samej, nadzienie mogło być zmiksowaną, ugotowaną soczewicą, ale pikantny sos curry był w najlepszym przypadku sosem pomidorowym z przyprawą curry. Kto jak kto, ale szef kuchni z takim doświadczeniem powinien chyba wiedzieć, że nie tak robi się curry? Po raz kolejny pojawia się też prawdziwa gwiazda wieczoru, czyli oliwa szczypiorkowa.
Jadałam wegańskie gołąbki wiele razy i myślę, że to danie, które doskonale sprawdziłoby się w wersji nawiązującej do kuchni subkontynentu indyjskiego, ale to, co dostałam, było wersją do bólu spolszczoną, pozbawioną smaków i aromatów kuchni Indii, które znam.
Na koniec deser: parfait kokosowe, lody pina colada, galaretka z tajskiej bazylii. Nie podejmuję się oceniać smaku, bo nie mam wielkiego doświadczenia ani zainteresowania deserami. Według mnie – poprawne, chociaż zauważam pewne odstępstwa od tego, co w menu. I nie zgadniecie – znów oliwa szczypiorkowa jako ozdoba. Wygląda na to, że nie ma smaku, bo nie poczułam jej w deserze.
Jak na „wymarzone pięciodaniowe doświadczenie sztuki restauracyjnej”, bo tak ten wieczór opisano w potwierdzeniu rezerwacji, było słabo. Oczekiwałam, że się zachwycę poszczególnymi daniami.
Nie jest sztuką zmieszać ileś składników tak, żeby dobrze wyglądały do zdjęcia. Sztuka to podanie rzeczy banalnych w taki sposób, żeby były czymś więcej niż sumą składników. Tak jest na przykład za każdym razem, kiedy jestem w Zakopanem, w Góralskiej Tradycji. Tam nawet najprostszy, banalny i zgrany na całym Podhalu oscypek z grilla z żurawiną jest doskonały, zachęca do smakowania każdego kęsa.
Jeśli pięć dań, które jedliśmy, miało mnie przekonać do odwiedzenia Roberta Sowy w jego restauracji N31, to nie czuję się przekonana. Zwłaszcza, że mam zastrzeżenia nie tylko do jedzenia.
Neo(n) Bistro pop up pod gwiazdami – wrażenia ogólne
Moją uwagę zwróciło zachowanie Roberta Sowy wobec kelnerek. Pokrzykiwanie „dziewczyna, dziewczyna!” tak, jakby nie miały imion, było uprzedmiotawiające i obrzydliwe. Nie wiem, czy obsługa kelnerska była częścią teamu restauracji Nowogrodzka 31, czy została zatrudniona do tego wydarzenia, ale nigdy nie jest poniżej niczyjej godności zapamiętać imię osoby, z którą się pracuje, choćby krótko.
Prawdę mówiąc, spodziewałam się też, że szef kuchni opowie o daniach, ale zamiast tego pokrótce tylko omówił je na początku, mówiąc „znacie mnie i wiecie, że lubię ryby i mięso, ale nie zapomniałem też o wegetarianach. Będzie i coś dla nich, i coś sezonowego, i sos sojowy, i kabayaki, i guacamole, czyli to, co wszyscy znają i lubią” – notuję z pamięci, ale nie odbiera znacząco od tego, co słyszałam.
Takie przedstawienie kolacji to żadne przedstawienie, a zakładam, że podane dania są jakimś wariantem tego, co Robert Sowa podaje w karcie w swoim lokalu. Lubię słuchać o tym, jak powstał dany przepis, co skłoniło kucharza do pójścia tą czy inną drogą – zamiast tego był lekko naburmuszony pan w ciemnych okularach, który nie czuł potrzeby dzielenia się czymkolwiek z ludźmi, którzy przyszli spędzić wieczór z nim i jego umiejętnościami.
Chyba najbardziej osobista była uwaga rzucona przez Roberta Sowę na początku – o pogodzie. Chociaż poprzednie dni były upalne i słoneczne, w piątkowy wieczór zbierało się na deszcz, chmury zakrywały niebo, wiał mocny wiatr. Białe obrusy, niczym niezabezpieczone, łopotały na wietrze, grożąc porwaniem zastawy. Okrągłe kawałki granitu, pełniące rolę ozdoby i obciążnika zarazem, nie chroniły pięknych kieliszków na smukłych nóżkach, a karty win trzeba było wpychać pod talerze.
Co więcej, gdyby w trakcie kolacji zaczęło padać, nie było żadnego planu awaryjnego. Gdyby przy każdym stoliku stała podstawa pod parasol, można byłoby je błyskawicznie rozstawić i uratować chociaż część wieczoru. Ale nikt o tym nie pomyślał.
Najsmutniejsza była jednak adnotacja na dole rezerwacji „pamiętaj nagrodzić pracę Kelnera napiwkiem”. To może świadczyć o dwóch rzeczach – albo obsługa kelnerska dostaje marne wynagrodzenie i napiwki są ich jedyną metodą na godziwy zarobek, albo goście wydarzeń, jak by nie spojrzeć, elitarnych, nie mają nawyku zostawiania napiwku. Jedno i drugie jest bardzo przygnębiające.
Podsumowując: Neo(n) Bistro pop up pod gwiazdami to projekt świetny… w założeniu. W realizacji mierny, zrobiony według zasady „jakoś to będzie”. Jak na pierwszy wieczór w tym sezonie Neo(n) Bistro, który powinien być popisem umiejętności – i kulinarnych, i organizacyjnych – wyszło banalnie, bez polotu i myślenia o komforcie gości.
Related posts
Cześć!
Mam na imię Ania. W moim blogu znajdziesz masę porad o tym, jak dobrze wybierać – tak, żeby było pięknie. Szukasz przepisu na obiad, chcesz zrobić udane zakupy, a może nie wiesz, jak rozpoznać podróbkę? Zapraszam!Masz pytania? Napisz do mnie:
ania@jestpieknie.pl