Jak już pisałam, przepadam za Wrocławiem. Może i urodziłam się w Warszawie, ale Wrocław podoba mi się bardziej. Pewnie też dlatego, że o ile warszawska Starówka to dla mnie skansen, gdzie bywam tylko jeśli przyjedzie rodzina, którą trzeba oprowadzić po Warszawie, o tyle wrocławski Rynek tętni życiem i moi wrocławscy znajomi traktują go jak normalne miejsce do bywania. Poza tym, restauracje. Podejrzewam, że gdybym postanowiła codziennie wchodzić do innego lokalu w Rynku i okolicach, nie starczyłoby mi miesiąca, żeby zwiedzić je wszystkie, nawet jeśli pominęłabym kebaby itp. Jedną z tych, które wspominam najczęściej, jest restauracja Pod Papugami.

Pierwszy raz byłam tam chyba z 10 lat temu – karta wyglądała inaczej, potrawy inaczej się nazywały, a Facebook (szczególnie na urządzeniach mobilnych) nie istniał. Prehistoria. Ale zapamiętałam doskonałą sałatę z wątróbkami marynowanymi w likierze, który nadawał im szczególny smak, miłą obsługę i dobrze zmiksowane drinki (Long Island bardzo dawał radę).

Niedawna okołowalentynkowa wycieczka była doskonałą okazją, żeby wrócić i sprawdzić, czy restauracja Pod Papugami to nadal to. Lubię mieć wszystko zaplanowane, więc sprawdziłam zawczasu kartę. Co prawda sałata nie nazywa się już „sałata Hannibala”, ale nadal jest w karcie. Poszliśmy zatem z Markiem na kolację. Wybraliśmy, jak zwykle, stolik na górze. Miła kelnerka przyniosła nam karty. Wybraliśmy 2 sałaty i 2 dania główne, ale kelnerka powiedziała, że sałata wystarczy na nas dwoje, jeśli zamierzamy jeść coś więcej. To pewna odmiana, bo zeszłym razem chyba takiego ostrzeżenia nie było – ale dobrze, że je usłyszeliśmy, bo jak widać na zdjęciu poniżej, porcja sałaty naprawdę była spora. I tak, wątróbka marynowana w Grand Marnier nadal smakuje doskonale – a sałata lodowa, której normalnie nie jadam, idealnie tutaj pasuje.

sałata z wątróbką

Daniem głównym, które wybrałam, był stek, podany z masłem ziołowym, grillowanymi warzywami i pieczonymi ziemniakami. Mogłam, rzecz jasna, wybrać stopień wysmażenia, dodatki – i to było kolejne dobre trafienie. Mięso jest marynowane, więc ma swój własny smak, którego warto spróbować bez dodatków w postaci masła. Warzywa były zgrillowane na pół-miękko, tak żeby nadal można było wyczuć strukturę i smak.

stek

Marek wybrał makaron z owocami morza – i tutaj też nie było pomyłki. Jasne, zdaję sobie sprawę, że owoce morza to mieszanka z mrożonki, ale kucharz umie tak je przyrządzić, żeby kalmary ani krewetki nie miały konsystencji gumy, a dodatek oliwek, kaparów i suszonych pomidorów bardzo pasuje.

makaron z owocami morza

Obie porcje były naprawdę duże – zamieniliśmy się nimi w połowie, żeby mieć porównanie, ale prawdę mówiąc, jedną porcją dania głównego też najedlibyśmy się bez problemu. Do tego karafka domowego czerwonego wina, całkiem przyzwoitego. Tak, do owoców morza pasuje raczej białe, ale trudniej utrzymać litrową karafkę w dobrej temperaturze.

Nie jestem wielką fanką słodyczy, więc zamiast deseru był spacer po Rynku. Wspominaliśmy, gdzie byliśmy poprzednimi razy i doszliśmy do wniosku, że Pod Papugami nic się nie zestarzało. To naprawdę duże osiągnięcie, bo nie mam sentymentów i jeśli jakieś miejsce nie dorównuje wspomnieniom, to więcej tam nie wracam. Tutaj przerwa była naprawdę długa – ale nic się nie zmieniło. Restauracja Pod Papugami nadal wygrywa dobrą kuchnią, sensowną, średniej długości kartą i doskonałą, uprzejmą obsługą.

Restauracja Pod Papugami
Sukiennice 9a, Wrocław
https://www.facebook.com/podpapugami/