We Wrocławiu zostaliśmy tylko na 2 noce – kiedyś na pewno przyjedziemy na dłużej (może nawet na zawsze), ale na razie mamy inne plany.
Zaczęliśmy od wymeldowania z hotelu – i tu nastąpiła drobna niedogodność. Recepcjonistka nie wiedziała, na czym polega płacenie milami Miles & More i usiłowała skłonić nas do zapłacenia za pobyt. W zasadzie powinnam była powiedzieć, że to nie mój problem, ale byłam bez kawy i śniadania, więc grzecznie zadzwoniłam na infolinię Miles & More. I tu porada – jeśli bierzesz pokój w hotelu za mile, to dzwoń od razu do niemieckiej centrali, w Polsce nic nie mogą zrobić. W Niemczech już za czwartym przełączeniem trafiłam na mówiącego po angielsku jegomościa i wyjaśniłam sprawę. Jegomość sprawdził wszystko, upewnił się, że nie robiłam upgrade’u pokoju, że nie pomyliłam terminu ani miejsca, po czym zrezygnowany poprosił o rozmowę z recepcjonistką. I w tym momencie wyszła do nas kierowniczka, która bardzo nas przeprosiła za zamieszanie, bo „personel jest nowy”. Personel stał obok i nie sprawiał wrażenia przejętego.
Na śniadanie wybraliśmy się do restauracji Przystań. Widoki piękne, ale ponieważ wiało, siedliśmy wewnątrz. Do wyboru pięć wariantów śniadań – powstrzymałam się od wzięcia wersji piemonckiej, składającej się między innymi z kieliszka wina musującego. Wersja amerykańska też była bardzo dobra, podobnie jak świeżo wyciskany sok (który tym razem dostałam do śniadania).
Następnym etapem podróży była Huta Julia. Kupowałam tam coś parę miesięcy temu, przed wycieczką do Dubaju – do zakupu dostałam darmowe bilety na zwiedzanie. Gdybym miała za nie zapłacić, nie byłoby drogo – kilkanaście złotych, zdaje się. A wrażenia naprawdę niesamowite – może raz oglądałam reportaż z huty szkła, ale to było dawno i w zasadzie sądziłam, że do tej pory technologia się zmieniła. A tu nie – panowie nadal wydmuchują kieliszki, karafki i klosze, kolejni panowie je oczyszczają, panie nadają szlify i ozdoby. Mogłabym się temu przyglądać cały dzień. Przy hucie działają sklepy – można na miejscu załatwić połowę prezentów świątecznych dla rodziny. Jako że bagażnik Mazdy ma 150 litrów, a przed nami jeszcze jakieś 1500 km, nie chciałam sprawdzać szczęścia i kupiłam tylko drobiazg do domu – pękaty kubeczek na coś. Podejrzewam, że będzie służyć jako pojemnik na patyczki do uszu w łazience. Zdjęcia po powrocie do domu.
Z Huty Julia ruszyliśmy do Zamku Czocha. Jest to piękne miejsce, z ogromną historią, ale prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, co tu można robić dłużej niż 2-3 godziny. Zwiedziliśmy cały zamek (polecam przewodniczkę Paulinę, urocza dziewczyna i świetny przewodnik!), zeszliśmy na dół nad wodę, zrobiliśmy spacer dookoła, zjedliśmy obiad i kolację, podpytaliśmy kelnerkę o to, jak wyglądał zamek, kiedy był Wojskowym Domem Wypoczynkowym. Gdyby nie to, że zrobiłam wcześniej rezerwację, a do obiadu wypiliśmy piwo, naprawdę moglibyśmy ruszać dalej. Ale zwiedzanie było naprawdę ciekawe – po pierwsze, zetknięcie się z historią i możliwość obcowania z budynkiem tak starym to pewna odmiana, a po drugie – zamek ma wiele ukrytych schowków i tajnych przejść. Wejście na wieżę to wyzwanie (szczególnie, jeśli założyć japonki), ale widoki zapierają dech w piersiach. Ciekawostka – zamkowa kuchnia nadal korzysta z pieców opalanych drewnem lub węglem, więc podczas przyjęć weselnych, które często odbywają się w hotelu, kucharki muszą naprawdę dawać z siebie wszystko.
To, co robi największe wrażenie wewnątrz zamku, to zachowane cudem zabytki. Wykonane z drewna i koźlej skóry krzesła, oryginalne witraże w oknach (ponad stuletnie!) oraz jeden z pierwszych bidetów w Europie. Nadal działa, porcelana trochę się przebarwiła, ale i tak, wow.
Przed zaśnięciem sprawdziłam, czy w szafie nie ma ukrytego przejścia. Nie było.
Related posts
Cześć!
Mam na imię Ania. W moim blogu znajdziesz masę porad o tym, jak dobrze wybierać – tak, żeby było pięknie. Szukasz przepisu na obiad, chcesz zrobić udane zakupy, a może nie wiesz, jak rozpoznać podróbkę? Zapraszam!Masz pytania? Napisz do mnie:
ania@jestpieknie.pl