Samochody elektryczne są drogie, mają mały zasięg i napęd według niektórych identyczny z tym, co rusza bębnem pralki. Dlaczego więc zakochałam się w Leafie?

Na początek małe wyznanie. Im dziwniejszy samochód, tym bardziej mnie urzeka. Kiedy oglądałam „Breaking Bad”, moim marzeniem był Pontiac Aztek, samochód tak brzydki i zły, że trafił na listę 50 najgorszych samochodów wszech czasów Time’a. Byłam o jeden telefon od sprowadzenia go z USA. Tylko po to, żeby mieć i żeby nigdy nie pomylić się na parkingu. Potem wpadłam w zachwyt nad Priusem Nancy z „Weeds”. Miałam ochotę jeździć drugą i trzecią generacją i też o mało go nie kupiłam. No, ale to jednak hybryda a nie w pełni elektryczny samochód, no i w międzyczasie doszłam do wniosku, że najlepszy samochód to samochód bez dachu.

Nissan Leaf – jak to działa?

Jakim więc cudem piszę właśnie recenzję Leafa? To proste. Leaf jest w pełni elektryczny, inaczej niż auta hybrydowe. Tankuje się go, podłączając do gniazdka z prądem (o tym, ile to kosztuje, za chwilę). Dzięki temu jest bezszelestny – dosłownie. Auto jako takie nie wydaje żadnych odgłosów, ale można włączyć coś w rodzaju ostrzegawczego brzęczyka (żeby nie wystraszyć np. rowerzysty). Jest też sporo większy od Mitsubishi i-MiEV. W końcu Leaf powstał na platformie Tiidy (skądinąd też wyjątkowego szkaradzieństwa). No i ma całkiem spory zasięg – teoretycznie do 199 km, ale realnie (jeśli jedzie się z włączoną klimatyzacją i radiem) około 160-170 km. Mało? Pod pewnymi względami tak, ale to nie jest samochód do wypraw nad morze, tylko auto miejskie, które bardzo lubi korki (dzięki hamowaniu odzyskuje energię, no i nie zatruwa środowiska spalinami). Średnio pokonujemy dziennie jakieś 20-30 km, więc na upartego można przyjąć, że samochód dałoby się tankować tylko raz w tygodniu.

Żeby nie było – dowcipy o pralce czy meleksie można między bajki włożyć. OK, to nie jest wyścigówka, ale nie ma mowy o wleczeniu się. Samochód bez najmniejszego problemu osiąga prędkość autostradową (a z Warszawy dojechał S8 do Grodziska Mazowieckiego i z powrotem!). Jest wystarczająco zwrotny, szybki i pakowny, żeby jeździć nim na co dzień, skoczyć nim za miasto nad wodę, na większe zakupy czy zabrać ze sobą znajomych.

Nissan Leaf – jak go ładować?

W zestawie znajduje się kabel do ładowania. Samochód wymaga więc dysponowania gniazdkiem elektrycznym w garażu czy przed domem. Naładowuje się do pełna w ciągu 8 godzin. Na razie nie ma w Polsce zbyt wielu gniazd szybkiego ładowania (80% baterii w 30 minut) – pierwsze pojawią się w tych salonach Nissana, które będą oferować Leafa.

Nissan Leaf – ile kosztuje?

No właśnie, oferować. Czyli ile? Leaf kosztuje 126 000 zł. To dużo jak za auto tej wielkości, ale przy kosztach eksploatacji na poziomie 5 zł na 100 km, nie mówiąc już o byciu przyjaznym środowisku, wygląda to dużo lepiej. No i jest to samochód, w którym człowiek czuje się trochę, jakby wkroczył do przyszłości. Może nie aż takiej z Jetsonów, ale w pół drogi do niej.

Nie wiem, czy Nissan Leaf zyska w Polsce popularność. Nie wiem, czy w ogóle przekonamy się do samochodów o napędzie elektrycznym. Ale uważam, że to przyjemna odmiana. No i jest jeszcze ta reklama z misiem.