Jasper to urocze miejsce i chętnie tu wrócę. W zajeździe nie było śniadania w pakiecie, więc wybraliśmy się na kanapki do Patricia Street Deli – w TripAdvisor jest na pierwszym miejscu, jak chodzi o opinie o restauracjach w tym mieście. I nic dziwnego, bo kanapki były naprawdę świetne – świeże pieczywo, masa warzyw, świeże wędliny, ser, domowej roboty sosy. Na drogę kupiłam nam też po kawie i ciasteczku w Tim Hortons.

Tim Hortons to taki kanadyjski Starbucks. W każdym miasteczku jest co najmniej jeden taki lokal, w większych – na co drugim skrzyżowaniu. Kiedy zatrzymaliśmy się w Toronto, był Tim Hortons koło hotelu przy lotnisku – i rano stała kolejka kilkunastu samochodów na podjeździe! Moja ciotka w zasadzie codziennie zatrzymuje się tam na herbatę z mlekiem. Po dwóch dniach w trasie w ogóle mnie to nie dziwi, bo tutaj można zasnąć za kierownicą. Jasne, widoki są przepiękne, ale to dla mnie, turystki. Gdybym tu mieszkała, pewnie znałabym każdą górę i strumień na pamięć. Kawa czy herbata pomagają. Ciastek zwykle nie jem, ale ciasteczko red velvet z masą serową w środku to coś, co mi się podoba.

Jak tylko wyjechaliśmy z parku narodowego, Marek zaczął rozglądać się za miejscem, gdzie można polecieć dronem. Znalazło się takie tuż po przekroczeniu granicy prowincji (teraz jesteśmy już w Kolumbii Brytyjskiej) – chociaż zdjęcia z aparatu też wyszły niezłe.

Do Blue River dojechaliśmy wczesnym popołudniem – tym bardziej, że przekroczyliśmy kolejną strefę czasową i teraz jesteśmy 9 godzin od Warszawy. Po zakwaterowaniu się w przyzwoicie wyglądającym zajeździe poszliśmy na spacer. Miasteczko Blue River jest malutkie – mieszka tu kilkaset osób, są trzy motele i jedna restauracja, czy może bar przydrożny. Chciałabym jednak, żeby taki wybór i jakość były w polskich barach przydrożnych. Nie mówiąc o przemiłej kelnerce, która pokazała nam zdjęcia niedźwiedzia, który przyszedł parę dni temu w okolice restauracji.

Tak – są tu niedźwiedzie. Można wybrać się na spływ rzeką i tam je obserwować. Jednego widzieliśmy, jadąc przez las – niestety, nie starczyło mi refleksu, żeby zrobić zdjęcie, chociaż przez całą drogę jadę z włączonym aparatem na kolanach.

Po powrocie do zajazdu wypiliśmy herbatę w towarzystwie właściciela. Miło jest porozmawiać o tym, jak wygląda życie u nich i u nas, porównać wrażenia, opowiedzieć historyjki z trasy. To też coś, co jest tu wyjątkowe – ludzie uśmiechają się do siebie, kłaniają się sobie na ulicach, prawie wszyscy chcą wiedzieć, skąd jesteśmy, jak wygląda nasza trasa i dlaczego wszędzie chodzimy z aparatem z podłączonym mikrofonem.

Drugi odcinek naszego vloga już za chwilę na kanale Marek Drives, a tymczasem zapraszam na pierwszy:

Dziękujemy firmie Ford Polska za pomoc w organizacji wycieczki.