W social mediach jest taka zasada: „kryzysy wybuchają w weekendy”. I coś jest na rzeczy. Piątek, nawet w pandemii, to zwykle już dzień pisania jakichś zapomnianych maili, podsumowań, raporcik i offline. A tu hyc, okazuje się, że krem z filtrem Purito (na setkach blogów i instagramów opisany jako najlepszy krem z filtrem i w ogóle złoto, święty Graal i nietuczące słodycze) nie daje tej ochrony, którą miał dawać.

Co to za krem z filtrem Purito?

Purito to koreańska marka, pozycjonująca się jako wegańska, cruelty free, clean beauty. O ile te dwa pierwsze określenia są zrozumiałe i sensowne, to clean beauty jest pojęciem o wiele mniej naukowym, a bardziej marketingowym. Opowiem o tym szerzej w innym tekście, bo to też temat, który gdzieś tam mnie uwiera, a straszenie różnymi rzeczami po to, żeby konsument kupił A a nie B, uważam za wyjątkowo nieprzyjemną praktykę. Ale do rzeczy.

Pełna nazwa kremu to Purito Centella Green Level Unscented Sun – i na pewno czytałaś już o nim niejeden raz, bo w Polsce kremy tej marki są dostępne w wielu drogeriach online. Jeśli szukasz jakiegoś kosmetyku, zawsze warto sprawdzić w Ceneo – tutaj pokazuje z dziesięć różnych miejsc w sieci, gdzie można kupić kosmetyki Purito.

Krem Purito jest opisywany jako „naturalny” (co jest kolejną metką marketingową, która nic nam nie mówi) krem z wysokimi, stabilnymi filtrami chemicznymi. Kosmetyki Purito są bardzo popularne na całym świecie, bo koreańska pielęgnacja to mocny trend od lat. Co prawda to nie jest tak, że wszystkie Koreanki są jej wyznawczyniami i że to jedyny wyznacznik ich urody, bo w Korei Południowej rynek medycyny estetycznej (rozumianej nie jako banalne wypełniacze, ale regularne operacje plastyczne) kwitnie.

Użyte w kremie Purito filtry (3% Uvinul A i 2% Uvinul T) mają według producenta dawać ochronę SPF50+, a dokładniej – SPF84.

Tylko, że wyszło, że dają znacznie mniej. Poniżej SPF20.

Kto sprawdzał skuteczność filtrów w kremie Purito?

Ano właśnie. Informacja o rozbieżnościach w odczycie mocy SPF (przepraszam wszystkie osoby z dyplomem z chemii, ale wiadomo, o co chodzi) pojawiła się na stronie incidecoder.com – znanym źródle wiedzy o składach kosmetyków i składnikach kosmetycznych.

(zaraz przejdę do nudnych szczegółów o tym, kto czym zarządza i jak co było testowane, więc jeśli szukasz konkretów, to przejdź do kolejnego akapitu)

Tylko, że każda strona internetowa prowadzona jest przez kogoś. Jakąś osobę, jakąś firmę. Założycielką Incidecoder jest Judit Racz, Węgierka, od lat zajmująca się zawodowo kosmetykami. Nie jest kosmetologiem ani biochemikiem (ale to nie jest zarzut), natomiast od ponad 10 lat zajmuje się tematyką kosmetyków, składów itd. Wprowadziła na Węgry markę Paula’s Choice, założyła coś w rodzaju węgierskiego Wizażu, a od 2017 roku rozwija markę kosmetyków pielęgnacyjnych, założoną we współpracy z właścicielem popularnej firmy kosmetycznej i sklep online.

Dla zainteresowanych – marka kosmetyków nazywa się Geek & Gorgeous i można ją kupić online, https://geekandgorgeous.com/. Składa się z kilku kosmetyków pielęgnacyjnych, bardzo nowocześnie sformułowanych, z pominięciem kontrowersyjnych składników.

Na marginesie, chociaż G&G nie używa np. parabenów, otwarcie informuje, że to nie dlatego, że są szkodliwe, ale dlatego, że dla wielu osób ich obecność byłaby jakimś minusem. Bardzo to doceniam, bo to sensowne, szczere, naukowe podejście. Kilka polskich marek też tak podchodzi do tworzenia swoich kosmetyków.

Interesujące jest to, że Judit Racz akurat teraz odkopała Instagram Incidecoder:

 

View this post on Instagram

 

A post shared by INCIDecoder (@incidecodercom)

 

A nawet stworzyła osobną pod-stronę, żeby szerzej opisać swoje odkrycia – tutaj.

Myślę, że przymierza się do stworzenia własnego kremu z filtrami. Nie podważa to jej wiarygodności, ale warto pamiętać, że mało rzeczy dzieje się kompletnie bez przyczyny.

Krem z filtrem Purito (czyli Centella Green Level Unscented Sun) był testowany przez dwa niezależne laboratoria – polskie (badania in vitro i in vivo) i niemieckie (drugie badanie in vivo). W najlepszym przypadku, ochrona została określona na poziomie SPF 19. To znacząco mniej niż to, co obiecuje marka Purito.

Reakcja marki Purito była szybka:

 

W skrócie: sami nie tworzyli kremu od podstaw, tylko zamówili go w firmie zajmującej się tworzeniem kosmetyków dla wielu marek (co jest powszechną praktyką i nie ma co się tym emocjonować). W zamówieniu podali, jaki ma być poziom ochrony, co zostało potem potwierdzone testami przez KFDA (koreańskie ministerstwo zajmujące się certyfikacją kosmetyków, między innymi), kosmetyk został wprowadzony na rynek i już. Teraz oczywiście przejdzie testy ponownie, w związku z czym wszystkie trzy kremy z filtrem Purito (Centella Green Level Unscented Sun, Centella Green Level Safe Sun i Comfy Water Sun Block) zostają wycofane ze sprzedaży przez Purito.

Standardowa odpowiedź i standardowa reakcja, moim zdaniem.

Używa(ła)m kremu z filtrem Purito – co robić, jak żyć?

Podejrzewam, że to jest dla Ciebie najważniejsze: CO TERAZ? Już wyjaśniam.

Po pierwsze: nie panikuj. Nie wiemy wszystkiego o przeprowadzonych badaniach – np. tego, z jakiej partii pochodziły poddane testom kremy Purito. Może być tak, że jakaś partia nie trzyma standardów – to się zdarza, zwykle po prostu nie są to rzeczy tak istotne, jak poziom SPF. Ale nawet jeśli (co wydaje mi się, mimo wszystko, mało prawdopodobne) krem Purito nigdy nie dawał ochrony, jaką obiecywał producent, to nie jest tak, że nie działał w ogóle. Dlaczego? To bardzo proste: co się dzieje ze skórą wystawioną na działanie promieni słonecznych, jeśli nie jest pokryta kremem z filtrem? Prędzej czy później występuje podrażnienie, zaczerwienienie. Myślę, że każda z nas miała z tym do czynienia w życiu i tego naprawdę nie da się z niczym pomylić.

Po drugie: SPF 19 to nie SPF 50+, ale zawsze coś. Owszem, nie dawałaś skórze takiej ochrony, jaką
chciałaś, ale nie wychodziłaś na zewnątrz bez żadnego kremu z filtrem.

Po trzecie: jeśli masz teraz krem z filtrem Purito i go używasz, moim zdaniem możesz to kontynuować – chociaż w zasadzie lepiej byłoby przejść na taki, co do którego nie powstały żadne kontrowersje. Ale wiem, że dobranie sobie kremu z filtrem to nie jest łatwa sprawa, więc jeśli teraz pocisz się na samą myśl o tym, że miesiąc będziesz testować próbki, połowa zapcha Ci pory, druga połowa sprawi, że będziesz miała twarz w kolorze śnieżnobiałym, a nic nie będzie działać z resztą pielęgnacji, to zostań przy tym, co masz. Weź tylko pod uwagę, że krem z filtrem Purito może być chwilowo mało dostępny, bo kiedy w sklepach skończą się zapasy, to nie zamówią go więcej.

Po czwarte (miało być krótko, ale coś mi nie wyszło): powyżej opisane kontrowersje nie stawiają pod znakiem zapytania wartości kosmetyków Purito, ani kosmetyków koreańskich, ani kosmetyków w ogóle. Nie należy nagle wyrzucać wszystkiego i przechodzić na olej kokosowy.

Jeśli cokolwiek, to uważam, że ta afera (o ile można to tak nazwać) wyjdzie tylko branży kosmetycznej na dobre. Coraz częściej podejmujemy decyzje zakupowe nie w oparciu o przepisane informacje prasowe w kolorowych magazynach i w blogach, coraz więcej wiemy, coraz bardziej rzeczowo podchodzimy do pielęgnacji. Nawet, jeśli węgierska przedsiębiorczyni chciała tylko sprawdzić, czy potencjalna konkurencja spełnia obietnice, to nadal jest OK. Im więcej serwisów zajmujących się oceną składu i składników będzie opierać się na wiarygodnych, naukowych analizach, a nie na dzieleniu kosmetyków na czyste i brudne, tym lepiej dla nas.