Jak wiadomo, najprościej kupić w perfumerii. Ale gdyby wszyscy kupowali w perfumeriach, nie istniałby handel na aukcjach oraz wymiany kosmetyków w różnych serwisach. Ja nie oceniam niczyich wyborów ani pobudek, staram się za to dostarczyć Wam rzetelną wiedzę. Dziś będzie o dwóch podkładach: Chanel Pro Lumiere oraz Chanel Vitalumiere.

Chanel Pro Lumiere nie jest już dostępny w ofercie Chanel – na ile się orientuję, zastąpił go Perfection Lumiere i stało się to już ze 2 lata temu. Co za tym idzie, BARDZO ostrożnie podchodziłabym do wszelkich ofert sprzedaży Chanel Pro Lumiere, bo z dużym prawdopodobieństwem długo się nim nie nacieszycie. Albo w ogóle będzie to podróbka. Recenzje w Wizażu są raczej dobre, ale jak mówię – trudno będzie trafić świeży podkład. Czytałam też o nim w blogu Beverly’s Secret – wygląda na to, że dawał porządne krycie i wytrzymywał na skórze cały dzień.

Przejdźmy do porównania. Po lewej – podróbka. Po prawej – oryginał (zdjęcie z bloga Beverly’s Secret). Jak widać, zgadzają się napisy, ale nie zgadza się czcionka. Nie zgadza się też kształt butelki (Chanel NIGDY nie oferuje swoich produktów w takich butelkach!) i pojemność. 100 ml podkładu, serio? Jasne, MAC miewa takie (i pewnie większe) pojemności, bo czasem trzeba wymalować pół modelki. Ale Chanel raczej takich cudów nie robi.

Bardzo ważna uwaga: jeśli nie zgadza się choćby jedna rzecz – NIE KUPUJ.

Czas na podkład drugi – Chanel Vitalumiere. Ten nadal jest w sprzedaży – można go sobie obejrzeć na stronie Chanel. Pisała o nim między innymi Szusz – i jakoś nie wpadła w zachwyt, ale jak wiadomo, nie ma kosmetyków idealnych. Są tylko idealnie dobrane.

Jak powyżej – po lewej podróbka, po prawej oryginał (zdjęcie z bloga Szusz). Tutaj jest lepiej, jeśli chodzi o czcionkę i kształt butelki, ale przy porównaniu od razu widać, że napisy na butelce są inaczej rozłożone. I znów dostajemy więcej podkładu – 60 ml zamiast 30 ml.

To teraz jeszcze odpowiedź na nurtujące wiele osób pytanie: czy warto kupować podrabiane podkłady, bo siostra psa sąsiadki kuzynki mówiła, że bardzo sobie chwali. Zważywszy, że taki podkład nie musi trzymać ŻADNYCH norm i równie dobrze może zawierać np. farbę do ścian albo wręcz odchody gołębi (bo posiadacz betoniarki, w której podkład jest kręcony, ma też gołębnik), to ja bym nie ryzykowała. Może teoretycznie być tak, że to będzie jakiś najtańszy podkład, jakości tych no-name’ów za 5 zł, ale czy naprawdę warto sprawdzać? Leczenie alergii i podrażnień jest łatwiejsze, kiedy wiadomo, jaki czynnik to spowodował. A życie to nie CSI i nikt w 5 minut nie zanalizuje składu takiego podrabianego podkładu. Ani nawet w 5 godzin.