Nocny Market w Warszawie to miejsce, które albo się przyjmie z całym dobrodziejstwem inwentarza, albo odrzuci, bo wybór przytłacza. Sama jestem zdumiona, że tak mi się tam podoba, zwykle jestem o wiele mniej towarzyska. Może to kwestia tego, że jest demokratyczne – jesz, to na co masz ochotę, pijesz to, co lubisz, możesz przyjść z psem, kotem, dzieckiem, dziadkiem i nikt nie będzie się krzywić. Wszystkie krzesła i stołki są ruchome, można je przestawiać, łączyć stoliki, można jeść na stojąco, można zacząć od deseru, można zakąszać kiełbasę z dzika prawdziwym kimchi i nikomu to nie przeszkadza. Jedzenie „na mieście”, zwłaszcza w weekend, dla wielu jest jedzeniem w restauracji, na pięknej zastawie, na białym, wykrochmalonym obrusie, musi być porządnie. Tu jest nieporządnie, możesz tu wpaść na przed wyjściem do klubu albo już po wizycie w klubie, kiedy masz ochotę coś jeszcze porobić, ale nie wiesz właściwie, co. Nocny Market to dziesiątki możliwości. Może nie zrobiłabym sobie tatuażu w czwartkowy wieczór, ale jeśli spodoba mi się to, co studio proponuje, to wiem, do kogo się umawiać. Przejdźmy jednak do konkretów, czyli:
Co jeść na Nocnym Markecie?
Zwykle wybieram 1-2 dania i na tym koniec, ale wczoraj z naszymi przyjaciółmi Anią i Tomkiem zrobiliśmy przegląd wszystkiego, na co mieliśmy ochotę. Co prawda nadal nie zjedliśmy wszystkiego, co można, bo możliwości są dziesiątki jak nie setki, ale oto moja subiektywna ocena:
Asian Food Foundation: cokolwiek będą mieli. Marcin, który gotuje, jest mistrzem zupy laksy, w zasadzie mogłabym tę zupę jeść bez przerwy, ale wczoraj był smażony makaron z krewetkami – char kuai teow. Makaron, sos sojowy, krewetki, przyprawy, jajko – coś przepysznego. Każda porcja jest robiona na bieżąco, na zamówienie, więc jeśli lubisz ostre albo wręcz przeciwnie, powiedz to Marcinowi.
Czesio z Pragi: najlepsze, prawdziwe koreańskie kimchi z przepisu babci Czesia. Ja mogę je jeść bez niczego innego – miałam niedawno w domu całe pudełko i codziennie podjadałam po kawałeczku. Kimchi jest zdrowe, jak każda kiszonka, można je spokojnie kupić na wynos. Pogódź się tylko z tym, że w lodówce trzeba będzie codziennie wymieniać pochłaniacz zapachu. Drugie danie u Czesia to KFC czyli Korean Fried Chicken. Smażone w głębokim oleju skrzydełka i udka kurczaka, obtoczone w słodko-pikantnym sosie (powiedzmy, coś takiego, jak sos barbecue), posypane grubo sezamem. Pycha! Do jedzenia tylko rękoma.
Ogień i Dym: premiera tego weekendu na Nocnym Markecie, wszyscy się zachwycali, stali w kolejce, polecali sobie. Bardzo lubię dziczyznę (btw, doskonała restauracja z dziczyzną pod Warszawą to Dziupla w Truskawiu), więc kiełbasa z dzika czy szarpana dziczyzna (z wolnowaru, zdaje się – widziałam jeden stojący w części kuchennej stoiska) bardzo do mnie przemówiły. Kiełbasa była pyszna, zwarta, aromatyczna. Szarpana dziczyzna – delikatna, miękka. Do tego świetne ogórki małosolne, ale bułka moim zdaniem zbyt ciastowata, zajmująca zbyt wiele miejsca.
Koszykowa 31: ich sushi donut to król Instagrama, i nic dziwnego, bo danie jest wyjątkowo fotogeniczne. Zresztą, rolki sushi czy tacos z krewetką w tempurze też są niczego sobie, jak chodzi o aspekt wizualny. Co do smaku – taco nie sposób zjeść bez upaprania się, ale to taki urok dania i miejsca. Smak OK, ale nie będę powtarzać. Sushi donut jak dla mnie jest zbyt przemacerowany, wolę świeże sushi. Salsę z mango jadłabym łyżkami.
Port Royal: Tomek jadł ostrygi z lodu i omlet z ostrygami. Spróbowałam omletu – bardzo ciekawy, ale trzeba lubić owoce morza. Następnym razem muszę spróbować czegoś jeszcze od nich, może wybiorę się do ich restauracji na ostrygi i białe wino?
Tel Aviv: epicki falafel. Wbrew pozorom, dobry falafel to nie jest łatwa sprawa, jadłam już w Polsce takie umiarkowanie dobre, ale ten był przepyszny, soczysty, miękki wewnątrz. Do tego świetny hummus, warzywa, pieczone kawałki ziemniaków. Zdjęcie umiarkowanej urody, ale rozwinęłam kanapkę – wzięłabym talerz, ale nikt poza mną nie miał ochoty na falafel, a sama tyle nie zjem.
Omami: kurczak teriyaki. Nieskomplikowane danie: warzywa, kurczak, dużo makaronu soba, słodkawy sos. W smaku bardzo dobre.
To nie była moja ostatnia wyprawa na Nocny Market, na pewno będę tam wracać w tym sezonie. Zostało jeszcze kilka stoisk z jedzeniem orientalnym – wystawiają się tam właściciele budek na Bakalarskiej. Nie poszłam (znów!) na hot doga do dogidog, nie spróbowałam reuben sandwich z Pastrami Deli (może da się kupić pół, bo po całej takiej kanapie będę trawić na leżąco, jak wąż), zjadłabym też spring rolls z Shabu Shabu. Całe lato przede mną!
PS jeśli wybierasz się na Nocny Market, polecam torebkę, którą możesz przerzucić na ukos przez ramię i bez żalu postawić na ziemi. W torebce warto mieć butelkę wody, chusteczki, mokre chusteczki i żel antybakteryjny do rąk. Ten ostatni bardzo się przydał po Korean Fried Chicken.
Related posts
1 Comment
Comments are closed.
Cześć!
Mam na imię Ania. W moim blogu znajdziesz masę porad o tym, jak dobrze wybierać – tak, żeby było pięknie. Szukasz przepisu na obiad, chcesz zrobić udane zakupy, a może nie wiesz, jak rozpoznać podróbkę? Zapraszam!Masz pytania? Napisz do mnie:
ania@jestpieknie.pl
[…] pierwsze, znów byliśmy na Nocnym Markecie. I to więcej niż raz. Nie da się tam nudzić, zawsze jest dobra atmosfera, przyjemna muzyka i […]