Nie jestem oryginalna – na hasło „jak mieć piękne włosy” można w Google znaleźć ponad 19 milionów wyników. Nie mam obsesji na punkcie włosów, nie robię wcierek, nie gonię po drogeriach w poszukiwaniu kolejnego cudownego preparatu. Ale lubię, kiedy moje włosy wyglądają w określony sposób – są gładkie, lśniące i nie puszą się nadmiernie. W poszukiwaniu optymalnego sposobu przeczytałam sporo – więc dlaczego się tą wiedzą nie podzielić?

Mycie włosów

Zacznijmy od jednego mitu, który pokutuje w naszych głowach: „zbyt częste mycie głowy sprawia, że włosy zaczną się bardziej przetłuszczać”. To nieprawda. Uzasadnienie tego mitu jest takie: zbyt częste mycie włosów sprawia, że usuwamy naturalne olejki (o słowie „olejki” za chwilę) i włosy zaczynają się coraz bardziej przetłuszczać.

Te „naturalne olejki” to po prostu sebum. Jest na twarzy, jest na skórze głowy. Dlatego pewnie zauważyłaś, że nawet po kilku dniach od umycia głowy, najtłustsze są włosy przy głowie, a im dalej, tym mniej tłusto.

Aha, jeszcze o słowie „olejki” – nie ma powodu zdrabniać. To OLEJ. Olejki są ewentualnie eteryczne, ale zarówno sebum, jak i wytłoczyny z nasion, orzechów itd. to oleje.

OK, wróćmy do włosów. Częstotliwość mycia nie jest czymś obiektywnym. Nie trzeba myć głowy codziennie, nie trzeba czekać 3 dni, nic nie trzeba. Nadmiar sebum na skórze głowy to nic dobrego, bo zbiera kurz, zanieczyszczenia i można zrobić sobie większy kłopot.

Jak często myć włosy?

Ja na przykład myję głowę co drugi dzień. Staram się dopasować moje plany do stanu włosów – bo drugiego dnia jest trochę przyliz, więc wtedy staram się wyskoczyć na ćwiczenia czy do kosmetyczki, a pierwszego dnia ustalam wyjścia towarzyskie czy nagrania na YT.

Jeśli trafi mi się coś nagłego i nie ma szansy umyć głowy (albo jest grudzień, nagrywamy od świtu, a mnie nie chce się rano wstawać, myć i suszyć włosów), to używam suchego szamponu – ale staram się z tym nie przesadzać. To nie jest standardowa metoda dbania o włosy i jeśli przedobrzysz, to doprowadzisz do podrażnienia skóry głowy.

Ogromną karierę robią ostatnio inne metody mycia – po angielsku jedna z nich nazywa się „cowashing” (pewnie dlatego, że „no-poo”, które kiedyś widywałam, jest cokolwiek dwuznaczne i komiczne), czyli mycie tylko odżywką. Do pewnego stopnia stosuję tę metodę przy użyciu jednego takiego kosmetyku Bumble & Bumble. Olejek + gęste coś w rodzaju odżywki nakłada się na mokre włosy, chwilę masuje, nic się nie pieni (bo nie ma substancji spieniających), spłukuje się i można nawet poprawić dedykowanym olejkiem z tej samej linii.

Nie jest to rozwiązanie, które polecam każdemu, bo jednak jesteśmy w większości przypadków nauczeni oczekiwać ogromnej piany, a kiedy jej nie ma, łatwo przedawkować produkt. Też to zrobiłam ze dwa razy. Nic strasznego się nie dzieje, ale włosy wyglądają umiarkowanie, bo są przyklapłe. Jeśli planujesz taką metodę wdrożyć, to zaplanuj premierę nowego sposobu pielęgnacji w dzień, kiedy siedzisz w domu.

Jeśli nie masz w sobie tyle odwagi, proponuję rozwiązanie pośrednie: nałóż na końcówki włosów jakiś olej do pielęgnacji (olej kokosowy jest do tego celu bardzo dobry, ale jeśli masz w domu jakiś supermarketowy preparat olejowy do włosów, to śmiało), a szamponem umyj tylko skórę głowy i włosy u nasady.

Na jakie kosmetyki do włosów warto wydać pieniądze?

Najważniejsze to znaleźć takie, które odpowiedzą na potrzeby Twoich włosów i będą się mieścić w Twoim budżecie. To powiedziawszy, uważam, że generalnie szampon jest mniej ważny od odżywki. Z prostego powodu: trzymasz go na głowie jakieś 30 sekund, może minutę. Odżywkę – kilka minut, a nawet dłużej, jeśli jesteś bardzo obowiązkowa.

Nie znaczy to jednak, że szampon można kupować najtańszy, jaki jest – zwłaszcza, kiedy to ma być specjalistyczny preparat, np. szampon na wypadanie włosów. Po prostu w przypadku wyboru jednego z preparatów, koncentruj się na możliwościach tego, który na włosach ma większą szansę zadziałać.

Szampon i odżywka Olaplex: mój test

Suszenie włosów

Nie lubię suszyć włosów. Ponieważ pracuję w domu, to mogę sobie pozwolić na to, żeby po umyciu, włosy zawinąć w turban (Maylily ma świetne – wiem, że to marka „dzieciowa”, ale turbany z chłonnego materiału, zapinane na guzik z pętelką, mają na medal), a potem czekać, aż wyschną.

Nie jest to jednak uważane za optymalne, bo mokre włosy to włosy bardziej podatne na uszkodzenia mechaniczne. Rozczesuję je pod prysznicem, po nałożeniu odżywki, staram się nie robić kołtuna, myjąc głowę.

Jeśli jednak muszę wyjść, suszę włosy nie na najwyższym ustawieniu temperatury w suszarce. Nie na zimno, bo to zajmuje masę czasu i zwyczajnie mi się nie chce, ale nigdy na gorąco.

Podobno ósmym cudem świata są produkty Dyson do włosów (suszarka, lokówka itd.), ale jeszcze ich nie testowałam.

Kiedyś, jako nastolatka, słyszałam o dobroczynnych właściwościach szczotkowania włosów. I szczotkowałam. Z perspektywy czasu, oceniam to tak samo, jak tonik z alkoholem co rano i co wieczór na skórę. Ale co zrobić, takie były wtedy metody, takie wytyczne.

Mam dwie szczotki do włosów (plus warianty podróżne): na sucho i na mokro. Obie to Tangle Teezer i tej na sucho używam 10+ lat. Gdyby mi szkodziła, już ktoś by to zauważył – albo moja fryzjerka, albo ja.

Co ważne – czeszę mokre włosy tylko z grubą warstwą odżywki na nich, a suche – oszczędnie i tylko kiedy już bardzo trzeba. Optymalnie byłoby nałożyć jakiś olej na koncówki przed rozczesywaniem, ale jeszcze do tego poziomu dbałości o piękne włosy nie doszłam.

Składniki, które działają

Aminokwasy – np. histydyna.

Biotyna – jedna z witamin z grupy B, zwana też witaminą H.

Kofeina – o tym pisałam w moim przeglądzie kosmetyków z kofeiną:

Kosmetyki z kofeiną: działanie + moi ulubieńcy

Minoxidil (w zasadzie po polsku jest minoksydyl, ale częściej widziałam zapis angielski) – składnik przeciwdziałający łysieniu typu męskiego (alopecia androgenetica), dopuszczony do stosowania w kosmetykach w stężeniu do 2%.

Niacyna – witamina B3.

Olejki eteryczne – np. olejek miętowy, lawendowy, z trawy cytrynowej i tymiankowy. Ale tutaj chciałabym dodać zastrzeżenie, że większość obiecujących badań prowadzono na myszach. Co za tym idzie, traktowałabym olejki eteryczne jako potencjalnie* miły dodatek, a nie główny składnik mający przeciwdziałać wypadaniu włosów.

* Potencjalnie, bo olejki eteryczne mogą też działać drażniąco. Jeśli wiesz, że tak na Ciebie działają, radzę ich unikać.

Silikony – no, to jest kontrowersyjne, bo połowa marek opisuje teraz swoje kosmetyki jako niezawierające SLSów i silikonów, ale prawda jest taka, że silikony (łatwo je rozpoznać w składzie, bo mają końcówki: „-cone”, „-conol”, „-silane” albo „-siloxane”) to łatwy sposób na gładkie, lśniące, nieobciążone (!!!) włosy. Nie ma sensu kupować drogich olejów do włosów, jeśli zawierają silikony w składzie – to samo osiągniesz tanim olejem do włosów z drogerii, też z silikonami. Bo najprawdopodobniej to one odpowiadają za tę taflę włosów z reklamy.

O moich ulubionych kosmetykach do włosów napiszę szerzej w innym tekście, bo ten powoli zaczyna wyglądać jak wstęp do pracy doktorskiej.

Suplementy na włosy (i paznokcie)

Co do zasady, umiarkowanie wierzę w suplementy. Nie dlatego, że mam jakiś uraz. Po prostu – suplement to nie lek i nie ma gwarancji, że zawiera dokładnie to i dokładnie tyle, ile producent podaje. Rynek suplementów jest olbrzymi i są to łatwe pieniądze. Dlatego zalecam ostrożność, czytanie nie tylko napisów na opakowaniu, ale też opracowania porównawcze – poszukaj Pana Tabletki, on wie, o czym mówi.

Gdybym szukała preparatu na włosy (i skórę, i paznokcie – bo to idzie razem), skupiłabym się na dwóch rzeczach:
1. czy to jest lek, czy suplement?
Lek może być bez recepty, ale MUSI być sprawdzony, ustandaryzowany, powtarzalny.

2. co zawiera ze składników o udokumentowanym działaniu?

W kolejności alfabetycznej:

aminokwasy siarkowe (L-cysteina i L-metionina)

biotyna

cynk

krzemionka

kwas pantotenowy

pyłek pszczeli

wyciąg z pokrzywy

żelazo – chociaż w sytuacji niedoborów żelaza nie ma sensu czekać, aż zadziałają suple, trzeba skuteczniejszych działań, ale po to idź do lekarza.

A co, jeśli nic nie działa?

W zasadzie powinnam zacząć od tego. Jeśli robisz wszystko by the book, a dalej włosy wypadają, łamią się, są matowe, to idź do lekarza. Najpierw po skierowanie na badanie krwi, z uwzględnieniem hormonów tarczycy, a potem – żeby omówić wyniki. Jeśli nie masz wykształcenia kierunkowego, to z grubsza przeczytasz wyniki, ale ich analizę zostaw lekarzowi, serio.

Konieczna może być wizyta u dermatologa, a konkretnie – trychologa. Nie ma co mirmiłkować, jak moja ciotka, że ŁZS, zaraz będzie łysa, leku brak. To nieprawda. Tzn. obiektywnie leku, który zlikwiduje ŁZS, nie ma, ale da się to leczyć, kontrolować, doprowadzić do niezłego stanu. Podobnie jak inne schorzenia skóry głowy, ale o tym opowiem może innym razem.