Mimo wielu prób, nie mam ogranicznika, jak chodzi o kupowanie kosmetyków. Kolorówka mnie nie nęci, perfumy czasem, ale 5 butelek to nie 50+ w kolekcji koleżanki. Za to pielęgnacja – zawsze. Ostatnio kupowałam coś dla mamy, wedle jej zamówienia. Przy okazji chciałam też wziąć coś dla siebie. Ale po przeczytaniu składu, odpuściłam sobie.

Skład kosmetyków: analiza

Na screenie – skład tego kosmetyku. Woda (wiadomo), glikol butylenowy (nośnik substancji aktywnej), gliceryna (nawilżacz), oleth-20 (emulgator), phenoxyethanol (konserwant) i coś tam dalej. Według przepisów dotyczących kosmetyków, może być go maksymalnie 1% w kosmetyku, a zwykle i tak jest to niższe stężenie. A ponieważ lista składników prezentowana jest od najwyższego stężenia do najniższego, to cokolwiek po nim będzie miało co najwyżej to samo stężenie albo niższe.

Zaraz po nim mamy carbomer (zagęszczacz) i substancje zapachowe. A dopiero dalej jakieś inne składniki, które pewnie i byłyby przydatne, ale w ilości śladowej nic nie zrobią.

Skład kosmetyków: obietnice

A co mówi producent o tym preparacie? „Ultralekkie serum, nadające skórze uczucie chłodu oraz satynową gładkość. Intensywnie nawilża, zwiększa promienność i pomaga chronić cerę przed szkodliwym działaniem wolnych rodników. Zawiera składniki o działaniu antyoksydacyjnym – malinę moroszkę i borówkę, witaminę C oraz E.”

Nie wątpię, że może być lekkie, a gliceryna utrzymuje wilgoć w skórze (chociaż może zatykać pory). Ale na składniki o działaniu antyoksydacyjnym bym nie liczyła.

Skład kosmetyków: materiały pomocnicze

Nie każda z nas uważała na chemii, poza tym na chemii zwykle nikt nie omawiał składów kosmetyków. Z licealnych zajęć nie pamiętam wiele i trochę tego żałuję. Ale to nie znaczy, że trzeba nagle wyciągnąć stare podręczniki. W internecie jest pełno dobrych źródeł.

Moim pierwszym źródłem wiedzy o składnikach kosmetyków jest Paula’s Choice, serwis założony przez Paulę Begoun. Wiadomo, że to nie ona sama pisze tam wszystko, podejrzewam zespół kilkunastu osób, ale wiedza jest zawsze poparta linkami do opracowań naukowych, to nie są porady na poziomie „unikaj silikonów, bo odkładają się w mózgu” – nie wymyśliłam tego, widziałam to w wideo na YT jednej polskiej blogerki. (jeśli właśnie się przeraziłaś, to przeczytaj tutaj o silikonach w kosmetykach)

Kiedyś bazą wiedzy o kosmetykach w Polsce był Wizaż. Od tego czasu wiele się zmieniło, jak chodzi o krajobraz polskiego internetu – Wizaż jest częścią wydawnictwa Edipresse, lepiej wygląda, pewnie szybciej działa, ale mam wrażenie, że wartość recenzji spadła, bo spora ich część niewiele wnosi. Ale Wizaż to też baza składników kosmetycznych – sensownie opisanych. Co więcej, system od razu podaje, w jakich kosmetykach dostępnych w KWC można znaleźć składnik, o którym czytamy.

Kolejne dobre źródło to Co Za Krem. Bardzo doceniam to, że to nie jest tylko lista składników + linki do każdego z nich, ale krótkie, za to bardzo rzeczowe omówienie składu. Lista składników jest podzielona według działania – osobno składniki aktywne, osobno emulgatory, konserwanty itd. Niestety, na stronie opisanych jest niewiele kosmetyków, a wyszukiwarka składników jest wyjątkowo niewygodna. Mam nadzieję, że ten serwis będzie aktualizowany i poprawiany, bo bardzo mu kibicuję.

Magazyn SC Beauty chyba już nie działa, bo niewiele w nim nowych treści, ale póki co działa analizator składu. To chyba najłatwiejsze do użytku (na komputerze) narzędzie – wystarczy wkleić skład ze strony producenta czy sklepu i proszę, gotowe. Bardzo polecam!

Kosmopedia to serwis stworzony przez specjalistów. Jest świetna wyszukiwarka składników – wystarczy zacząć pisać jego nazwę, a pojawiają się wszystkie hasła z tym ciągiem znaków. Dane są przystępnie opisane, nie ma trudnych słów bez wyjaśnienia. Jest też dział „fakty i mity”, w którym opisane jest kilkanaście mitów o składnikach kosmetycznych czy stosowaniu kosmetyków w ogóle. Bardzo liczę na rozwój tego serwisu.

Skład kosmetyków: aplikacje mobilne

Jest też ileś aplikacji na komórki, które mają pomagać w zakupach. Sprawdziłam trzy z nich i oto moje wrażenia.

Clean Beauty wymaga logowania – nie wiadomo po co. Nie szłam dalej, bo nie widzę zależności między podaniem moich danych a sprawdzeniem, co to jest np. Phenoxyethanol.

Cosmethics – umiarkowanie wygodna nawigacja, nieładne zdjęcia produktów. Zgaduję, że dostarczone przez użytkowników. Czasem po wejściu w produkt z ostrzegawczym wykrzyknikiem pojawia się komunikat o przyczynie oceny, czasem nie.

Perfect Beauty – tu nie ma obowiązku logowania, chociaż można to zrobić celem tworzenia własnych list kosmetyków i składników alergizujących. Niestety, nacisk w aplikacji położony jest na oceny użytkowników a nie na ocenę składu. Za dużo tu, jak dla mnie, funkcji, chociaż dane, jeśli już są, są sensownie oznaczone.

Podsumowując: nie znalazłam aplikacji, która byłaby w połowie tak przydatna, jak dowolna z podanych przeze mnie stron www. Wiem, że na zakupach nie ma się zwykle czasu szukać po internecie składników, ale tym bardziej zachęcam do rozważnych zakupów. Jeśli coś Cię zaciekawi w sklepie, sprawdź konsystencję, poproś o próbkę, zrób zdjęcie opakowania i składu. Przejrzyj na spokojnie skład w domu, oceń, czy w ogóle tego potrzebujesz, bo może masz już kosmetyk o podobnym działaniu. Przetestuj od razu próbkę z resztą kosmetyków, których używasz na co dzień, bo może się okazać, że Twój ulubiony podkład warzy się na kremie, który chcesz kupić.

Skład kosmetyków: to po co są recenzje?

Można byłoby wywnioskować z tego, co powyżej, że pisanie recenzji kosmetyków jest pozbawione sensu, bo wszystko widać ze składu. Nie do końca tak jest. Przeczytanie listy składników to moim zdaniem pierwsze sito. Jak widać, są kosmetyki, których naprawdę nie warto kupować – nie dlatego, że mogą zaszkodzić, ale dlatego, że w podobnej cenie można kupić coś, co będzie działać lepiej, w tym samym zakresie (czyli nawilżać, w tym przypadku). Ale bywają kosmetyki z bardzo dobrym składem, które z jakiegoś powodu są dla człowieka nieodpowiednie. Może być tak, że jakieś serum nie będzie działać ze sprawdzonym, skutecznym kremem. Może być tak, że krem czy serum będą miały zapach, który drażni – i nie mówię tu o sztucznym, nadanym zapachu, tylko o zapachu wynikającym ze składników. Na przykład krem The Inkey List z kurkumą ma zapach… no właśnie, trochę przypraw, trochę apteki. Dla mnie akurat niekłopotliwy, ale mogę sobie wyobrazić, że moja własna matka nie chciałaby go używać. I co z tego, że jest tani, z dobrym składem, w higienicznym opakowaniu (bo to też jest jakiś element oceny), jeśli nie da się znieść zapachu?

Nie mam monopolu na mądrość, chociaż na pewno niejedna osoba uznaje mnie za przemądrzałą. Nie mam z tym problemu, bo jeśli moje porady sprawią, że ktoś nie kupi bezsensownego, niewiele mogącego zrobić dobrego kosmetyku, to było to warte zachodu.